Polityczny thriller wokół Green Claims Directive. Greenwashing nadal jest zakazany

16/07/2025

Gdy w czerwcu media obiegły doniesienia o wycofaniu przez Komisję Europejską projektu dyrektywy przeciwdziałającej greenwashingowi, wielu odebrało to jako krok wstecz w walce o transparentność i prawa konsumentów. Kilka dni później Komisja… wycofała się z wycofania. Czy to chaos komunikacyjny, czy zwiastun głębszego kryzysu politycznego? I co oznacza to dla firm, które komunikują kwestie środowiskowe?

 

Głośne nagłówki obwieszczały niedawno, że Komisja Europejska zamierza „uśmiercić” ustawę atygreenwashingową. W powietrzu zawisły pytania o przyszłość „zielonej komunikacji”, a niektórzy – w tym ja – nie kryli rozczarowania zaprzepaszczeniem dwuletnich prac legislacyjnych. Jednak już kilka dni później pojawiło się dementi i sygnały, że to jeszcze nie koniec. Całe to zamieszanie wymaga uporządkowania i analizy możliwych scenariuszy oraz praktycznych konsekwencji dla przedsiębiorstw.

 

Czym jest Green Claims Directive?

Green Claims Directive (2023/0085 COD) to propozycja regulacji, która ma uporządkować sposób, w jaki firmy formułują i uzasadniają swoje oświadczenia środowiskowe oraz stosują oznakowanie ekologiczne. Komisja Europejska uzasadniała potrzebę jej wprowadzenia alarmującymi wynikami badań: 80% produktów i sklepów internetowych zawiera oświadczenia środowiskowe, z czego ponad połowa jest nierzetelna, niepoparta dowodami i wprowadza w błąd. Ponadto połowa istniejących systemów certyfikacyjnych, które przyznają ekocertyfikaty nie zapewnia rzetelnej weryfikacji.

Celem dyrektywy jest wzmocnienie wiarygodności „zielonej komunikacji”. Określa ona, jakie kryteria muszą spełniać oświadczenia środowiskowe, jakie dowody powinien przedstawić przedsiębiorca i jakie spoczywają na nim obowiązki informacyjne wobec konsumentów.

Green Claims dotyczy komunikacji handlowej, czyli sytuacji, gdy firma w celach marketingowych, dla promocji i uzyskania przewagi zapewnia, że jej produkt, marka lub działalność mają pozytywny wpływ na środowisko. Wprowadza ona wymogi wobec „zielonych deklaracji, np. obowiązek dowodów i niezależnej weryfikacji), ale tworzy też ramy szerszego, instytucjonalnego nadzoru nad całym „zielonym marketingiem”, m.in. kryteria dla systemów certyfikacji i niezależnych weryfikatorów oraz krajowe organy nadzoru.

Dyrektywa stanowi tzw. lex specialis wobec wcześniej przyjętej dyrektywy o wzmacnianiu pozycji konsumentów w zielonej transformacji (Directive on Empowering Consumers for the Green Transition, 2024/825), która z kolei precyzuje, jakie komunikaty ekologiczne wprowadzają w błąd w każdych okolicznościach i których nie wolno stosować bez dowodów, np. ogólnych, mało znaczących haseł typu „przyjazny środowisku”, dla planety”, „ekologiczny”.


ECGT już przyjęta, a GCD utknęła. Na jakim etapie są przepisy?

Dyrektywa o wzmacnianiu pozycji konsumentów weszła już w życie 26 marca 2024 r., a jej przepisy zaczną obowiązywać od września 2026 r. Do tego czasu państwa członkowskie mają czas na implementację do krajowych ustaw.  W Polsce UOKiK już w zeszłym roku rozpoczął prekonsultacje w sprawie tego wdrożenia, a w czerwcu wystąpił z wnioskiem o wprowadzenie projektu ustawy do prac legislacyjnych rządu.

W przypadku Green Claims Directive sytuacja jest bardziej skomplikowana. Wniosek w jej sprawie ze strony Komisji Europejskiej pojawił się w marcu 2023 r.  Prace ustawodawcze przez długi czas toczyły się gładko i wydawało się, że przyjęcie aktu to czysta formalność. Parlament Europejski w marcu 2024 r. przyjął dyrektywę w pierwszym czytaniu, większością głosów (467 do 65 głosów przeciw i 74 wstrzymujących się).  Potem dyrektywa trafiła do Rady, czyli ministrów środowiska krajów członkowskich, którzy wnieśli szereg praktycznych poprawek. Jednak w związku z końcem kadencji PE dalsze negocjacje między Komisją, Parlamentem a Radą (tzw. trilog) przeniesiono na czas po wyborach. I wtedy rozpoczęła się seria niespodziewanych zwrotów akcji.

 

Wycofana czy nie? Polityczny rollercoaster w Brukseli

19 czerwca – na jeden dzień roboczy przed finałową rundą negocjacji – rzecznik KE, Maciej Berestecki, poinformował o wycofaniu dyrektywy. To sytuacja wyjątkowa, która następuje wtedy, gdy prawodawcy w trilogu nie są w stanie osiągnąć konsensusu. A ten rzeczywiście był niepewny. Krytyka dyrektywy narastała od miesięcy: Europejska Partia Ludowa (EPP) i frakcje prawicowe, m.in. Europejscy Konserwatyści i Reformatorzy (ECR) oskarżały ją o nadmierną biurokrację i zbytnie obciążenie MŚP. Manfred Weber, szef EPP nazwał ją nawet „biurokratycznym potworem”.

Wśród przeciwników były m.in. BusinessEurope, EuroCommerce i AmCham EU oraz stowarzyszenia branżowe. Głos zabrała również IETA, zrzeszająca podmioty z rynku handlu emisjami i offsetów węglowych, a także organizacje certyfikujących, m.in. TIC Council.

Reakcje po wycofaniu były natychmiastowe. Pojawiły się oskarżenia o uległość Komisji wobec prawicy, a nawet groźba otwartego buntu ze strony socjalistów, zielonych i liberałów. Jedni, jak Tiemo Wölken z frakcji socjalistów (S&D), mówili, że Komisja „podważa proces demokratyczny”, inni jak Valérie Hayer z Renew grzmieli, że to „haniebne”. Z kolei Virginijus Sinkevičius, poseł Zielonych podsumował, że to „podważa zaufanie wszystkich firm, które inwestowały w zieloną transformację w dobrej wierze”.

Po weekendzie, podczas którego linie telefoniczne rozgrzały się do czerwoności, Komisja próbowała wycofać się z wycofania dyrektywy (sic!), oświadczając, że „zaczeka do następnych międzyinstytucjonalnych rozmów” i sprawdzi, czy Parlament i Rada zgodzą się wyłączyć mikroprzedsiębiorstwa z zakresu regulacji.

Cała sytuacja unaoczniła polityczną niestabilność wokół Zielonego Ładu, przypieczętowaną zresztą próbą obalenia Ursuli von der Leyen w wotum nieufności. Komisja funkcjonuje dziś w nowym, bardziej prawicowym układzie politycznym, który wyłonił się po wyborach. Próbując pogodzić wodę z ogniem i przechylając się w prawą stronę, traci parcie centrolewicy i socjalistów (EPP i S&D), czyli tych frakcji, które pierwotnie doprowadziły ją do władzy. Cytując Karla Mathiesena: Komisja „amputuje Zielonemu Ładowi kończyny, by uratować jego życie”.  I trzeba przyznać, że spójność Zielonego Ładu i kontynuacja celów klimatycznych to znacznie większa stawka niż rzetelna komunikacja.

 

Co realnie zmieniają nowe dyrektywy?

Dyrektywa o wzmocnieniu pozycji konsumentów w zielonej transformacji aktualizuje dotychczasowe przepisy konsumenckie, uzupełniając je o wątki środowiskowe. Rozszerza katalog cech, których nie wolno przedstawiać w sposób mogący wprowadzać w błąd – właśnie o „cechy środowiskowe”, ale też trwałość, możliwość naprawy i recyklingu. Nowelizuje również tzw. „czarną listę” nieuczciwych praktyk handlowych, dodając pięć nowych zakazów – obowiązujących bez względu na kontekst:

  • stosowanie oznakowania sugerującego certyfikat, bez uczestnictwa w programie certyfikacji (co w praktyce oznacza zakaz tworzenia własnych systemów ocen oraz stosowania rozmaitych znaków i symboli sugerujących „zieloność”, np. listków czy drzewek);
  • używanie ogólnych twierdzeń środowiskowych (np. „zielony”, „ekologiczny”, „neutralny”) bez dowodów wysokiej efektywności środowiskowej;
  • deklarowanie prośrodowiskowego charakteru produktu lub firmy na podstawie tylko jednego aspektu (tzw. rozciąganie);
  • przedstawianie jako unikalnych cech oferty tego, co wynika z obowiązków prawnych;
  • zapewniania o pozytywnym lub neutralnym wpływie na klimat na podstawie kompensacji emisji (co oznacza zakaz dość powszechnej praktyki kupowania tzw. offsetów węglowych i ogłaszania na tej podstawie neutralności klimatycznej, czemu niestety nie towarzyszy uprzednia redukcja emisji własnych, wymagana według uznanych metod);

Dodatkowo, oświadczenia o planowanych działaniach klimatycznych, np. „osiągniemy net zero do 2040 roku”, będą dopuszczalne tylko, jeśli towarzyszyć im będą realistyczne, mierzalne cele, publiczne zobowiązania i niezależna weryfikacja.

Green Claims Directive miała uzupełniać powyższą regulację, wprowadzając obowiązek uzasadnienia oznakowań środowiskowych oraz tzw. wyraźnych oświadczeń środowiskowych, takich jak „w 100% z recyklingu” czy „redukcja emisji CO₂ o 30%” – i to przed ich publicznym użyciem. Deklaracje te będą musiały m.in.:

  • opierać się na powszechnie uznawanych dowodach naukowych, z uwzględnieniem odpowiednich metod i norm międzynarodowych;
  • odnosić się do całego cyklu życia produktu, a nie wybranego etapu;
  • uwzględniać zarówno pozytywne, jak i negatywne skutki środowiskowe (pobrzmiewa tu dobrze znana w kontekście ESG zasada istotności, czyli obowiązek uwzględniania wszystkich kluczowych aspektów wpływu, a nie tylko tych, w których firma wypada korzystnie).

Każde oświadczenie będzie podlegało weryfikacji przez niezależnego weryfikatora (również przed upublicznieniem), a klienci powinni mieć dostęp do uproszczonego uzasadnienia – w formie fizycznej lub cyfrowej. Weryfikacji będzie podlegać również prawidłowe użycie oznakowania środowiskowego, które klient widzi na opakowaniu jako logotyp lub znak potwierdzający (a często tylko sugerujący), że produkt przeszedł jakąś certyfikację. Zgodnie ze wspomnianą wcześniej ECGT, aby oznakowania były legalne, musi pochodzić z oficjalnych systemów certyfikacji lub być ustanowione przez władze publiczne. Samodzielnie tworzone znaczki i pieczątki nie będą dopuszczalne.

Najostrzejsze wymagania dotyczą tzw. offsetów, czyli nadużywanych obecnie deklaracji o neutralności klimatycznej opartych na zakupie jednostek emisji CO₂. Mowa o „neutralnych klimatycznie” biletach lotniczych, „zeroemisyjnych” zegarkach, butelkach mleka, a nawet wydarzeniach sportowych. Firma będzie mogła twierdzić, że zrównoważyła część lub całość swoich emisji (ergo: ma neutralny / pozytywny / mniejszy niż wcześniej wpływ na środowisko), gdy jasno  jasno określi, jaka część emisji została faktycznie zredukowana, a jaka jedynie skompensowana, w jaki sposób, czy na stałe, czy tymczasowo itd. Kredyty węglowe będą musiały pochodzić z certyfikowanych projektów spełniających konkretne standardy, a komunikaty o kompensacji będą dopuszczalne tylko dla firm, które realnie redukują emisje i są na ścieżce dekarbonizacji (więcej na temat Green Claims Directive: tutaj).

To wszystko radykalnie zmieniłoby procesy komunikacyjne – ze sporej swobody na model: „najpierw dowody, potem kampania”.

 

ECGT i GCD to elementy większego systemu regulacji

Dyrektywy Empowering Consumers for the Green Transition (ECGT) i Green Claims (GCD) to dwa komplementarne filary unijnej walki z greenwashingiem. Uzupełniają się wzajemnie, obejmując różne obszary związane „zieloną” komunikacją handlową. ECGT definiuje zakazane praktyki, m.in. ogólne twierdzenia środowiskowe bez dowodów, a GCD określa, jak poprawnie komunikować treści ekologiczne, w tym jak uzasadniać oświadczenia środowiskowe i stosować oznakowanie. Co ważne, dyrektywa GCD tworzy też ramy instytucjonalnego nadzoru nad „zieloną komunikacją”, wymogi wobec systemów certyfikacji i weryfikatorów oraz organy nadzoru.

Obie regulacje wpisują się w szerszy unijny system ESG, który ma gwarantować uczciwą konkurencję i prowadzić nas do zrównoważonej gospodarki. Obejmuje on:

  • Taksonomię – klasyfikację działalności zrównoważonej środowiskowo,
  • SFDR – obowiązki informacyjne dotyczące zrównoważonych inwestycji,
  • CSRD/ESRS – obowiązki sprawozdawcze przedsiębiorstw,
  • CSDDD – przepisy dotyczące należytej staranności.

W tej układance ważne jest również rozporządzenie o ekoprojektowaniu (ESPR), które zastąpiło wcześniejszą dyrektywę. Wprowadza ono cyfrowy paszport produktu (Digital Product Passport), który już wkrótce będzie obowiązkowy m.in. dla baterii, tekstyliów, elektroniki i stali. Paszporty będą dostarczać konsumentom danych o składzie, emisjach, pochodzeniu czy możliwości recyklingu i z pewnością ograniczą pole do nieuczciwych deklaracji.

Ponadto niektóre branże – m.in. rolnictwo, opakowania czy energetyka – już teraz podlegają bardziej szczegółowym regulacjom, które określają sposób uzasadniania, prezentowania i weryfikowania komunikatów środowiskowych, i które mają pierwszeństwo przed ECGT i GCD. Uzupełnieniem całego systemu są też coraz bardziej zaawansowane i precyzyjne metody pomiaru wpływu środowiskowego, takie jak PEF i OEF, co też wspiera rzetelną komunikację.

Pierwsze efekty widać już dziś – według RepRisk Report w 2024 roku liczba przypadków greenwashingu w Europie spadła o 20% r/r. Jednak równocześnie wzrosła liczba poważnych incydentów i „recydywistów”, co tylko potwierdza, że system ochrony konsumentów i rynku nadal wymaga wzmocnienia.

 

Punkty zapalne – gdzie może tkwić kość niezgody?

Wiele rozwiązań antygreenwashingowych to nic nowego. Od dawna mamy je zarówno w unijnych dyrektywach, jak i polskich ustawach, które chronią konsumentów i konkurencję. Trzeba jednak przyznać, że zapisy GCD są niezwykle ambitne.

Nowa i niewątpliwie wymagająca jest konieczność uprzedniego uzasadnienia każdego „zielonego” twierdzenia przez przedsiębiorcę, a następnie zewnętrzna weryfikacja takiego oświadczenia. Wiąże się to z obowiązkiem określenia zakresu twierdzenia i cyklu życia produktu, z oceną wpływu i zgromadzeniem dowodów. To niejako „urzędowa akceptacja” ex-ante, czyli przed upublicznieniem komunikatu. Jest to prawdziwa rewolucja, która zupełnie odwraca przebieg procesów komunikacyjnych. Najprawdopodobniej ograniczy też liczbę przedsiębiorców, którzy będą używać argumentów środowiskowych oraz komunikatów, które dziś dosłownie zalewają przestrzeń. Wydłuży również prace marketingu – dziś można zacząć komunikację nawet w momencie wymyślenia sloganu, a w przyszłości na akceptacje trzeba będzie przeznaczyć znacznie dłuższy czas. Całe kampanie (i budżety!) będą zależeć od uzyskania urzędowej „zgody”.

Opór może budzić również nadzór nad systemami certyfikacji – dyrektywa przewiduje konkretne wymogi wobec operatorów takich systemów oraz unijny rejestr zatwierdzonych oznakowań. Komisja wprost mówiła nawet, że chce ograniczyć liczbę nierzetelnych, wyrastających jak grzyby po deszczu systemów certyfikacyjnych, które działają bez żadnej weryfikacji. To godziło w interesy licznych organizacji certyfikujących, np. TIC Council, która sprzeciwiała się ograniczeniom swojej niezależności i postulowała stosowanie alternatywnych standardów.

Rada już w czerwcu 2024 r. próbowała złagodzić część kontrowersji, wnosząc do tekstu dyrektyw poprawki mające wesprzeć MŚP, m.in. uproszczoną ścieżkę dla firm stosujących oznakowania oparte na systemach unijnych i wyłączenie niektórych obowiązków (np. emisje tylko z zakresu 1 i 2). Jednak jednocześnie włączyła w zakres dyrektywy mikroprzedsiębiorstwa, choć według pierwotnej wersji obowiązek uzasadniania swoich oświadczeń ich nie obejmował.

Wbrew oczekiwaniom nie złagodziła też zapisów o offsetach – przeciwnie, doprecyzowano i rozbudowano wymogi, m.in. informowania o wielkości redukcji własnych i obowiązkowej dekarbonizacji. Offsety są bowiem polem poważnych nadużyć. Niektóre firmy nie realizują działań redukcyjnych, jednocześnie chwaląc się najtańszymi certyfikatami lub projektami pozbawionymi sensu (jak rzekome działania na terenach, które od dawna są parkiem narodowym). Doprecyzowanie wymogów w GCD wzbudziło niezadowolenie, m.in. IETA[12], która argumentowała, że przepisy zagrożą dobrowolnym inicjatywom firm. Propozycje IETA nie zawierały przy tym jednoznacznego poparcia dla kluczowej zasady, by w pierwszej kolejności redukować emisje własne (ang. „reduce first, then compensate”). Co istotne, według niektórych ekspertów offsety wręcz podnoszą emisje, zamiast je zmniejszać i bez silnych ograniczeń regulacyjnych mogą służyć do pozorowania działań klimatycznych.

 

Nawet bez Green Claims greenwashing jest i będzie zakazany

Nawet jeśli Green Claims Directive nie zostanie przyjęta, obowiązujące w Polsce przepisy – w tym ustawy o zwalczaniu nieuczciwej konkurencji, o przeciwdziałaniu nieuczciwym praktykom rynkowym oraz o ochronie konkurencji i konsumentów – już teraz zakazują wprowadzania w błąd. Nie wprowadzają przy tym katalogu tematów, których dotyczy ta zasada. Po prostu nie wolno wprowadzać w błąd. Również w tematach środowiskowych. Kropka.

Zakazują one m.in. mylnego oznaczania towarów i usług, m.in. w zakresie ich pochodzenia, jakości czy składu, rozpowszechniania nieprawdziwych informacji o przedsiębiorstwie czy reklamy, która może wprowadzać konsumenta w błąd Wprowadzają też zakaz stosowania oznaczeń czy nazw, które mogą zmylić klienta i – co niezwykle istotne – na przedsiębiorcę nakładają obowiązek udowodnienia, że dana praktyka nie była nieuczciwa. Prezes UOKiK może interweniować, gdy dochodzi do naruszenia zbiorowych interesów konsumentów.

To realne narzędzia – dziś w toku jest 17 postępowań UOKiK dotyczących greenwashingu. Przedsiębiorcy mogą też samodzielnie walczyć na drodze sadowej z konkurencją, która bezzasadnie używa „zielonych” deklaracji. Trwają również prace nad implementacją Empowering Consumers for the Green Transition.

Zakazy obowiązują i będą jeszcze bardziej precyzyjne. Brakuje tylko wytycznych, jak prawidłowo mówić o środowisku. A to miała zapewnić właśnie Green Claims Directive.

Co w praktyce oznacza brak Green Claims?

Przemyślany system unijnych regulacji klimatycznych i środowiskowych zaczyna tracić spójność. Opóźnienia i cięcia dotyczą niemal każdej kluczowej regulacji: opóźniana i ograniczana jest Taksonomia, uproszczeniu ulegną obowiązki informacyjne funduszy w SFDR, a raportowanie zrównoważonego rozwoju jest nie tylko opóźnione przez „stop the clock”, ale będzie się odbywać według uproszczonych standardów ESRS i może objąć nawet o 80% mniej firm („omnibus”). CSDDD dotycząca należytej staranności w działaniach – po latach negocjacji obejmie tylko największe korporacje – i znacznie zawężone zostaną obowiązki z zakresie zarządzania ryzykiem ESG w łańcuchach dostaw.

Jak długo można usuwać kolejne klocki z tej konstrukcji, licząc, że cała się nie zawali? Brak Green Claims Directive to według mnie tylko pozorna ulga.

Może się wydawać, że brak obowiązku weryfikacji ex-ante będzie dla przedsiębiorców ułatwieniem. Nadal będą ich jednak obowiązywać zakazy – w tym zakaz wprowadzania w błąd w kwestiach środowiskowych. Nadal na przedsiębiorcy spoczywać będzie ciężar dowodu – to on będzie musiał wykazać, że jego oświadczenie nie wprowadza w błąd. Tyle że nie będzie jasnych reguł gry – ani kryteriów oceny, ani metod, ani wspomnianej weryfikacji, która – choć wymagająca – mogła dawać spokojny sen.

Dyrektywa miała przynieść przejrzystość, narzędzia i ograniczenie ryzyka. Co jej brak w całym systemie regulacji może oznaczać w praktyce?

 

  1. Zakazane ogólne hasła bez dowodu
    Zakazane na mocy Empowering Consumers będą ogólne hasła typu „zielony”, „eko”, „przyjazny środowisku”, jeśli nie są poparte dowodami wysokiej efektywności środowiskowej. Jednak nadal będzie można używać komunikatów takich jak „opakowanie z plastiku – 100% recyklingu”, „zeroemisyjny samochód” czy „ślad środowiskowy zmniejszony o 30%” – bez wytycznych, kiedy takie twierdzenia są dostatecznie uzasadnione i bezpieczne dla przedsiębiorcy.
  1. Brak wytycznych, jak dowodzić prawdziwości „wyraźnych oświadczeń”
    Prawo nadal będzie karać wprowadzanie w błąd, ale nie doprecyzuje, czym jest „dowód”, jaka metoda jest właściwa i jak oceniać cechy środowiskowe. To oznacza ogromną niepewność. Efekt: nierówna konkurencja (bo są firmy, które więcej mówią niż robią i bezzasadnie przypisują sobie ekologiczność). 
  1. Brak prewencji – nadal tylko reakcja po fakcie
    Nie będzie obowiązku weryfikacji deklaracji środowiskowych przed publikacją. Jednak organy nadzoru, jak UOKiK, nadal będą stosować kontrole i sankcje – z tym, że dopiero post factum, po zgłoszeniu lub skardze. Dla firm oznacza to większe ryzyko – nadal będą działać w niepewnym otoczeniu prawnym, gdzie słowo copywritera lub kreatywność i grafika mogą się zakończyć milionową karą.
  1. Dalszy wysyp ekoetykiet
    Bez GCD nie powstanie unijny rejestr oznakowań ani system nadzoru nad certyfikatami. Nadal funkcjonować będą dziesiątki niezależnych, nieprzejrzystych systemów certyfikacyjnych o nieznanych kryteriach, organach właścicielskich; bez kontroli merytorycznej i dalszego monitorowania. Przeciętny Kowalski nie będzie miał gdzie sprawdzić, czy certyfikat faktycznie coś znaczy i czy spełnia unijne standardy.
  1. Nadal możliwy marketing oparty na offsetach – bez jasnych wymogów i kontroli
    Choć ECG zakazuje deklaracji „neutralności klimatycznej” opartej wyłącznie na kompensacjach, to firmy nadal będą mogły twierdzić, że robią „coś dobrego”, bo sadzą lasy czy kupują kredyty węglowe. Nie będzie obowiązku ujawniania ich jakości ani – co jest ogromnym błędem metodologicznym – wcześniejszej redukcji emisji własnych. Rynek offsetów pozostanie obszarem manipulacji i ekościemy.
  1. Ograniczony i reaktywny nadzór
    UOKiK nadal będzie mógł interweniować na podstawie istniejących ustaw. Może przeprowadzać kontrole i postępowania w przypadku naruszenia zbiorowych interesów konsumentów. Jednak bez jasno komunikowanej listy kryteriów, wykazu uzyskanych certyfikatów zgodności, listy weryfikatorów czy uznanych oznakowań oraz wspólnych narzędzi organ w różnych krajach będą działać niespójnie, z różną skutecznością. Wiedzę i praktyki będą musiały budować samodzielnie, na dodatek nieustająco dostosowując się do niepewnego prawa. Można przypuszczać, że na świeczniku będą najwięksi, a nie mikroprzedsiębiorstwa, o których dyskutują ustawodawcy.
  1. Brak zachęt do stosowania rzetelnych metod
    Bez GCD nie będzie impulsu do stosowania standardów takich jak Product Environmental Footprint Category Rules (PEFCR) i Organisation Environmental Footprint Sector Rules (OEFSR). Firmy nie będą miały bodźców do stosowania lepszych metod oceny efektywności środowiskowej w oparciu o LCA. Deklaracje nadal będzie można opierać na dowolnych „dowodach”, co obniży jakość i wiarygodność informacji.
  1. Większe rozbieżności między krajami, rosnące koszty zgodności
    Brak wspólnego rejestru oznakowań środowiskowych, systemu akredytacji weryfikatorów i wspólnych cyfrowych narzędzi utrudni marketing firmom działającym w wielu krajach. W różnych państwach powstaną odmienne praktyki i interpretacje, co zwiększy koszty prowadzenia kampanii na kilku rynkach oraz ryzyko prawne.
  2. Brak zaufania konsumentów
    Brak jasnych przepisów spowoduje, że klienci nadal będą bombardowani ekościemą. Będą do nich docierać informacje, które wcale nie są – jak chciała KE – wiarygodne, porównywalne i weryfikowalne. Utrzyma to nieufność wobec zielonego marketingu, ekoetykiet i deklaracji klimatycznych. A klienci przestają wierzyć, że ich wybory mają znaczenie.
  3. Ograniczony efekt klimatyczny i transformacyjny
    ECGT koncentruje się na konsumentach i zakazie wprowadzania w błąd, ale nie buduje kompleksowej odpowiedzialności firm za składane deklaracje środowiskowe i klimatyczne. Nie będą tym samym realizowane podstawowe cele unijnych regulacji: ochrona konsumenta, wsparcie w wyborze produktów mniej szkodliwych dla środowiska i zapewnienie na rynku uczciwej konkurencji. Nierzetelne oświadczenia osłabią wiarygodność unijnej polityki klimatycznej i wiary w sens całej transformacji.

Co dalej?

Przyszłość Green Claims Directive pozostaje niepewna. Komisja deklaruje wolę powrotu do rozmów, ale kompromis będzie trudny. Ścierają się interesy polityczne i biznesowe różnych. Największa partia w Parlamencie (EPP) coraz wyraźniej opowiada się przeciw Zielonemu Ładowi. A ostatnie wydarzenia pokazały, jak niewiele trzeba, by doprowadzić do wotum nieufności. Następnym inicjatorem takiego wotum paradoksalnie mogą być Zieloni, zawiedzeni stopniowym wycofywaniem z zielonych ambicji. Europejskie Biuro Ochrony Środowiska (EEB) i organizacje konsumenckie takie jak ECOS, ClientEarth, Carbon Market Watch zaapelowały do unijnych decydentów, by pozostali przy Green Claims Directive, bo jej brak zdecydowanie utrwali greenwashing.

Tymczasem firmy zostają z realnymi obowiązkami, ale bez jasnych wskazówek, które miały im pomóc. Nieuczciwy zielony marketing jest i nadal będzie zakazany, ale bez mechanizmu prewencji i wytycznych dotyczący oceny oświadczeń środowiskowych rośnie niepewność prawna. Brakuje standardów, wspólnych narzędzi i nadzoru nad ekooznakowaniami – a to oznacza większe ryzyko dla przedsiębiorców i dalszy spadek zaufania do zielonej komunikacji.

Dlatego Green Claims Directive warto już teraz traktować jako użyteczny, bardzo konkretny i przy tym darmowy przewodnik komunikacyjny. To nie tylko projekt legislacyjny, ale praktyczna checklista – zwłaszcza jeśli ESG jest częścią firmowej strategii opartej na rzetelnych działaniach (konkretne narzędzie: tutaj).

Fot. ChatGPT generated, 16.07.2025

Chcesz wiedzieć więcej?

Zobacz moje szkolenia