Nie dla planety! Czyli o tym, jak mówić (i nie mówić) o klimacie

21/06/2025

Język kształtuje rzeczywistość. To oczywiste dla „ludzi słowa”, ale w kontekście zmian klimatycznych nabiera nowego znaczenia. W epoce antropocenu i polikryzysu potrzebujemy innego mówienia o świecie, przyrodzie i relacjach międzygatunkowych. Słowa mogą adekwatnie odzwierciedlać rzeczywistość albo ją zniekształcać. Mogą wzmacniać sprawczość lub usypiać czujność. Czy zatem nasz sposób mówienia o klimacie nie wymaga aktualizacji?

 

W ostatnich latach w dyskursie publicznym coraz częściej pojawiają się zwroty takie jak „katastrofa klimatyczna”, „postwzrost” czy „gatunki ponadludzkie”. Pojawiają się nowe potrzeby nazewnicze, bo co nienazwane, jest niemal niewidzialne i niegodne uwagi. Nie bez powodu starożytni stosowali damnatio memoriae, czyli karę polegającą na wymazaniu imienia z inskrypcji i zbiorowej pamięci. W narracji o klimacie pomijanie może być niezamierzone, ale wciąż bywa szkodliwe.

 

Klimat kształtuje język. Język kształtuje klimat

Z jednej strony klimat wpływa na język. Z drugiej, to jak mówimy o klimacie, ma moc sprawczą. Kształtuje postrzeganie świata, przekonania, wartości i tożsamość. W językoznawstwie mówi się nawet o funkcji performatywnej języka – tak jak „biorę sobie ciebie za męża” nie jest tylko stwierdzeniem, ale zmianą stanu rzeczy. Słowa w strategiach klimatycznych działają podobnie. Mogą zainicjować zmianę albo utrwalać status quo.

 

Nowy język dla nowych czasów?

Coraz więcej badaczy i praktyków wskazuje, że potrzebujemy nowych opowieści o klimacie. Mówią o tym m.in. autorzy artykułu „Language Affects Climate” (UJ), M. Napiórkowski („Naprawić przyszłość”), czy twórcy słowników antropocenu (The Bureau of Linguistical Reality, E. Bińczyk). Covering Climate Now wspiera media w relacjonowaniu świata w kryzysie, a analizy semiotyczne z raportów Ziemianie atakują” (M. Galica, K. Polak, J. Wasilewski) pomagają tworzyć skuteczny przekaz. Wspólny mianownik? Potrzeba języka uwzględniającego nie tylko ludzi, ale także istotne podmioty, które nie są ludźmi, czyli ekosystemy, hydrosferę czy litosferę. Języka, który odda należne im miejsce i godność, podkreśli współzależność oraz skalę wyzwań. Takiego, który nie rozmywa potrzeby transformacji, ale ją wspiera.

Słowa mają znaczenie

Czy „kryzys klimatyczny” znaczy to samo, co „zmiana klimatu”? A „populacje ryb” to to samo co „zasoby rybne”? Zachęcam do własnej refleksji. Poniżej zebrałam kilka przykładów „językowych przesunięć”, które mogą inspirować działy komunikacji, ESG i strategii, a także organizacje pozarządowe i wszystkich zainteresowanych komunikacją zrównoważonego rozwoju.


Zwroty, które otwierają nową perspektywę

 

  • „Kryzys klimatyczny” / „narastający planetarny kryzys środowiskowy” zamiast: „zagrożenie zmianą klimatu” / „globalne ocieplenie”
    Słowo „zmiana” brzmi łagodnie, jak coś naturalnego, nieuchronnego – usypia czujność. Nie oddaje ani skali zagrożenia, ani udziału człowieka w tym procesie. A przecież przekroczyliśmy już sześć z dziewięciu granic planetarnych takich jak:  zmiana klimatu, integralność biosfery, zmiana użytkowania ziem, obieg biogeochemiczny azotu i fosforu, zużycie wody słodkiej, zakwaszenie oceanów. Zmiana klimatu to nie tylko globalne ocieplenie. To konkretne skutki: fale upałów, susze, powodzie, pożary, cyklony i zalania, a także utrata plonów, przenoszenie chorób, niedobory wody, a w dalszej konsekwencji – głód, choroby, migracje i konflikty zbrojne. Brzmi poważniej niż niewinna „zmiana”, prawda? Firmy ubezpieczeniowe traktują to jako konkretne, mierzalne ryzyko. Mimo to eksperci radzą, by nie mówić jeszcze o „katastrofie”, lecz o „kryzysie klimatycznym”. Bo nie wszystko jest przesądzone – mamy sprawczość, mamy rozwiązania. Potrzebna jest mobilizacja, ale też nadzieja.
  • „Neutralność klimatyczna” zamiast: „niska emisja gazów cieplarnianych”
    Neutralność oznacza nie tylko zmniejszanie emisji, lecz ich pełne zbilansowanie. Dotyczy wszystkich gazów cieplarnianych: nie tylko CO₂, ale też metanu, podtlenku azotu i innych. Poza tym, wpływ firmy na klimat to nie tylko emisje, ale też aerozole (np. sadza, siarka), zmiany w użytkowaniu gleby, wylesianie, wpływ na ekosystemy i obieg wody. Wracając do emisji gazów cieplarnianych, jej redukcja to za mało – niezbędne jest pełne wyeliminowanie emisji netto. To dużo bardziej ambitny cel niż „niska emisja”. Mówienie o niskoemisyjności może sugerować, że wystarczy „trochę mniej emisji”, podczas gdy potrzebujemy całkowitego ich zatrzymania / pochłaniania. 
  • „Zatrzymanie zagłady dzikiej przyrody” zamiast: „ochrona bioróżnorodności”
    „Ochrona” brzmi jak coś opcjonalnego, zależnego od dobrej woli. Tymczasem trwa coś co naukowcy nazwali szóstym masowym wymieraniem gatunków”. Słowo „zagłada” oddaje powagę i nieodwracalność tego procesu oraz to, jak bardzo jesteśmy od niego zależni. O 73% spadła w ciągu pięciu lat średnia liczebność monitorowanych populacji dzikich zwierząt (LPI), a milon gatunków jest zagrożonych wyginięciem w wyniku działalności człowieka (IPBES, 2019). Pozostało nam jedynie 27% żyjącej planety (WWF Living Planet Report 2024). A przecież aż 44 bilionów euro światowego PKB zależy od bioróżnorodności (WEF).
  • „Wyzysk” / „praktyki eksploatacyjne” zamiast: „ubóstwo” / „walka z ubóstwem”
    Używanie słowa „ubóstwo” bez systemowego kontekstu zaciemnia obraz: pomija globalne nierówności, wyzysk pracowników i zasobów naturalnych, outsourcing szkód środowiskowych do miejsc o słabszej ochronie. To nie ubóstwo jest problemem, a jego przyczyny. Mówienie o eksploatacji umożliwia bardziej uczciwe i kompletne ujęcie problemu. 
  • „Eksploatowane społeczności i ekosystemy” zamiast: „kraje rozwijające się”
    Termin „rozwijające się” jest nie tylko eufemistyczny, ale i normatywny – sugeruje, że istnieje uniwersalna ścieżka rozwoju, a niektóre kraje są „w tyle”, na niższym szczeblu hierarchii. Tymczasem wiele z tych krajów to, jak wspomniano wyżej, miejsca systematycznie eksploatowane: ekonomicznie i surowcowo. De facto ofiary niesprawiedliwości klimatycznej i społecznej. 
  • „Gatunki roślin i zwierząt”, „biosfera”, „litosfera” zamiast: „zasoby” / „zasoby naturalne”
    Mówienie o „zasobach” sugeruje, że natura istnieje po to, by z niej czerpać. Zasoby się konsumuje. Tymczasem nie są to zbiory dóbr oddane na użytek człowieka, ale współzależne systemy, których jesteśmy częścią. 
  • „Współzależność ludzi i podmiotów niebędących ludźmi” zamiast: „nasza troska”, „nasze działania”
    Nie chodzi o ludzką opiekę nad światem, ale o wzajemną zależność. Proponowana perspektywa podkreśla, że człowiek jest tylko jednym z elementów tego systemu, niekoniecznie nadrzędnym, za to zależnym od klimatu, zapylaczy, gleby, obiegu wody itd. By cały system mógł funkcjonować (a w nim człowiek), potrzebujemy równowagi i symbiozy. Mało tego, to człowiek tę równowagę poważnie zakłócił, szkodząc innym i sobie.


Zwroty, które mogą usypiać czujność

 

  • „Dla planety”, „dla przyrody / oceanów” itd. 
    Zwrot „dla planety” zakłada uprzedmiotowienie Ziemi i swego rodzaju altruizmu człowieka. Tymczasem wszelkie działania, które zapobiegają zaburzeniu granic planetarnych są w interesie człowieka (na dodatek to zaburzenie powstało właśnie przez człowieka). Ziemia przetrwa. Dobrze radzi sobie od ok. 4,6 mld lat. W wyniku kryzysu klimatycznego nie przetrwa natomiast życie w obecnym kształcie. Nie chodzi zatem o planetę, tylko o nas, nasze dzieci i inne istoty, które są zależne od stabilnego systemu. Zatem nie „dla planety”, a „dla życia na Ziemi” lub „dla utrzymania dotychczasowych warunków życia”.
  • „Ochrona środowiska” / „ochrona klimatu”
    Sformułowanie to zakłada jednostronny akt – człowiek jako wybawiciel, który chroni coś słabszego. W rzeczywistości to ludzie są zależni od stabilności klimatycznej i zdrowia ekosystemów. Czasem nie trzeba „chronić”, wystarczy przestać szkodzić. Można by powiedzieć, że człowiek powinien chronić środowisko/klimat przed człowiekiem właśnie. Co za paradoks!
  • „Postęp technologiczny”
    Technologia jest pomocna w przeciwdziałaniu kryzysom, ale nie zastąpi głębszej systemowej zmiany. Nadmierne skupienie na innowacjach pomija konieczność zmian społecznych. Przekonanie, że przed skutkami załamania systemów planetarnych niczym deus ex machina uratują nas jakieś wynalazki, pomija potrzebę głębokiej transformacji modeli ekonomicznych, zmiany sposobów produkcji, transportu, stylu życia i konsumpcji. 
  • „Zrównoważony rozwój”
    Brzmi dobrze, ale polski odpowiednik nie oddaje pierwotnego sensu angielskiego „sustainable”, czyli „zdolny by trwać”. „Rozwój” kojarzy się raczej z wiecznym wzrostem, nieustającą ekspansją i pomnażaniem kapitału, a to – według wielu ekonomistów, m.in. K. Raworth, E. Osrom czy P. Dasgupty – nie tylko jest niemożliwe na planecie o skończonych zasobach, ale prowadzi do przekraczania granic planetarnych. Wciąż jednak traktujemy wzrost gospodarczy niemal jak prawo fizyki, a nie umowę społeczną. Mało tego, ekonomia próbuje „przechytrzyć” prawa przyrody, zamiast się im podporządkować. A przecież, jak zauważył K. Boulding, ktoś kto wierzy w nieskończony wzrost na skończonej planecie, „musi być szaleńcem albo ekonomistą”. Dziś coraz częściej mówi się nie o wzroście, lecz o „dobrym życiu w granicach planetarnych”, „dobrostanie”, a nawet o „postwzroście” – świadomym spowalnianiu i wygaszaniu szkodliwej działalności gospodarczej. Wszak PKB „mierzy wszystko, tylko nie to, co sprawia, że warto żyć”.
  • „Aktorzy nieludzcy”
    Tłumaczenie „non-human actors” jako „aktorzy nieludzcy” jest dość niefortunne, bo odwołuje się do istniejącego już słowa „nieludzki”, czyli okrutny, bezwzględny itd. Choć idea – czyli uwzględnienie godności i sprawczości bytów innych niż ludzie, zarówno ożywionych (biosfera), jak i nieożywionych (litosfera, hydrosfera) – jest godna pochwały, efekt końcowy może budzić uśmiech i podważyć wiarygodność całego przekazu. Bo czy rośliny można określić jako „nieludzkie”? Warto poszukać innych tłumaczeń, choć przyznaję, że sama nie znalazłam satysfakcjonującego  („istoty nie-ludzkie”, „podmioty ponadludzkie”, „systemy współistnienia”, „pozaludzcy uczestnicy” – niekóre kojarzą się z duchami przodków, inne z inwazją kosmitów). 

 

Blisko, emocjonalnie, konkretnie

O tym, jak mówić o klimacie, wiemy coraz więcej dzięki badaniom psychologów, socjologów i językoznawców. Współtwórcy raportu „Ziemianie atakują” od lat analizują, co w komunikacji działa, a co zniechęca odbiorcę. Wyniki są jednoznaczne: najbardziej skuteczne są komunikaty osadzone w codzienności, poruszające emocje, pokazujące konkretne skutki i korzyści. Liczby, takie jak 1,5˚C bywają zbyt abstrakcyjne, by poruszyć rozmówcę. Dużo mocniej działa przekaz w stylu „bez pszczół nie ma jedzenia” albo „twoje dzieci będą żyły w czystszym świecie” [choć na usta ciśnie mi się mało pozytywne: „jeśli nie zmienimy naszej cywilizacji, najpewniej twoje dzieci będą żyły krócej niż ty”]. Naukowy język,  dystopijne wizje czy moralizowanie też zniechęcają, wywołują lęk lub bezradność. Tymczasem zdrowie, bezpieczeństwo i codzienne koszty to obszary, które rezonują najmocniej. Nie chodzi tylko o „lepszy styl życia”, ale o przeżycie. Jak zauważa O. Pattenden, warto częściej mówić o trosce i wspólnocie, niż o farmach wiatrowych i emisjach. Apelowanie do zbiorowości (wspólne „my”), dobrze dobrane metafory, pozytywne historie, poczucie sprawczości i jasne korzyści to klucze do skutecznej narracji. M. Napiórkowski z kolei wzywa do „fact tellingu” – opowieści, które mobilizują i budują zbiorową wyobraźnię. Bo „człowiek bez przyszłości tworzy przyszłość bez człowieka”.

 

Zdrowy rozsądek, nie rewolucja

Podsumowując, nie chodzi o tworzenie nowomowy ani językowy radykalizm. Jako autorka (niedoszła) doktoratu (nieukończonego) o socrealistycznej propagandzie mam do takich pomysłów spory dystans. Bardziej mam na myśli językową uważność – świadomy dobór słów, które najlepiej oddają sens i wartości. Czasem jeden trafny zwrot mówi więcej o tożsamości organizacji niż cała strategia. Liczy się też znajomość odbiorcy, dobre intencje i wyczucie językowe, które pozwoli uniknąć językowych potworków w stylu „aktorzy nieludzcy”.

 

Między słowem a skutkiem

Czy takie przesunięcia językowe robią różnicę? Badania pokazują, że tak. Według Oxford English Dictionary użycie wyrażenia „klimatyczny stan wyjątkowy” wzrosło 76-krotnie w ciągu trzech lat, a „kryzys klimatyczny” – niemal 20-krotnie. Język reaguje na napięcia i potrzeby społeczne. Jest też jednym z najtańszych i jednocześnie najmocniejszych narzędzi transformacji (przeczytaj też o: ESG w komunikacji korporacyjnej, komunikacji bez greenwashingu). Skoro codziennie się nim posługujemy – dlaczego nie robić tego świadomie i odpowiedzialnie? Co prawda nowe słowa mogą brzmieć sztucznie, nienaturalnie, wręcz podejrzanie. Czasem też boimy się powiedzieć coś „nie tak”. Ale może to właśnie gotowość do dialogu, do dyskusji, do szukania lepszych słów i opowieści są miarą dojrzałej komunikacji.

 

 

Fot. chatGPT generated, 21.06.25

Źródła: Analizy językowe towarzyszące raportom „Ziemianie atakują” by M. Galica, K. Polak, J. Wasilewski. „Language Affects Climate”, UJ (M. Pałasz, M. Pieniążek, J. Wydra; UJ). Zdobywana przez lata wiedza własna na temat klimatu, ekonomii, socjologii, psychologii, narracji i języka, której nie jestem w stanie wylistować (w szczególności M. Popkiewicz, K. Rewarth, E.Bińczyk, P. E. Stoknes, M. Napiórkowski).

 

Chcesz wiedzieć więcej?

Zobacz moje szkolenia